Rok 1616. Inigo Jones importuje z Włoch nowy styl architektoniczny rozpoczynając budowę Queen’s House w Greenwich. Anglia zachwyca się estetyką Palladia.

Rok 1652. W szopie przylegającej do St.Michael of Cornhill w Londynie, Pasqua Rosee, pochodzący z Sycylii, otwiera pierwszą kawiarnię. Brytyjczycy znają kawę już od ładnych kilkudziesięciu lat, ale nie są nią zachwyceni. Na przykład taki George Sandys opisuje kawę jako ’płyn czarny jak smoła i smakujący podobnie’. No ale George Sandys nie pił kawy parzonej przez Pasqua Rosee :-)

Pasqua Rosee promuje kawę jako antidotum lub lekarstwo na bóle głowy, reumatyzm, wzdęcia, podagrę, szkorbut, poronienia i  zapalenie spojówek.

Kawiarnia, choć popularna, kończy żywot w roku 1956, gdy Pasqua Rosee wdaje się w bliżej niesprecyzowany konflikt z prawem i wyjeżdża w trybie natychmiastowym z Londynu; słuch po nim ginie.

Na jego miejsce wciskają się inni. W roku 1666 jest już w Londynie ponad 80 kawiarni.

Kawa w nich kiepska, bo kawę parzy się w na gallony, przechowuje w beczkach ustawionych w piwnicy i podgrzewa w razie potrzeby. Ale londyńczykom to nie przeszkadza, co wydaje się wskazywać na towarzyską raczej, niż smakową, siłę przyciągania kawiarni.

Styl palladiański stał się modny ponownie w następnym stuleciu. Kawiarnie się przyjęły, ale kawa przegrała z herbatą. A gdy niejaki Robert Fortune wykradł Chinom tajemnicę kultywacji i fermentowania herbaty, kawa nie miała w ogóle szans.

za At Home. A short history of private life, autorstwa Billa Brysona.


O Palladio:
Andrea Palladio (1508-1580)
Tiepolo - Palladio - Vicenza
Villa Almerico-Capra "La Rotonda"

O kawie:
http://wloszczyzna.blogspot.com/search/label/kawa


jakakolwiek znajomość języka włoskiego przydaje się, ale można i bez niej. Objechaliśmy prawie całe północne Włochy, omijając miejsca turystyczne (Florencja, Wenecja) z rozmówkami angielsko-włoskimi i holendersko-włoskimi, co pozwoliło nam próbować specjałów regionalnych (formułka puo consigliare lub vogliamo provare piatti tippici) i uświadomiło jednocześnie, że różne nacje mają różne potrzeby turystyczne: rozmówkowy Anglik chce wiedzieć, że może się poskarżyć na niewystarczająco podgrzany talerz, a przeciętny holenderski turysta woli się zapytać, czy chcesz z nim pójść do łóżka i czy używasz kondomów. Frazę puo consigliare warto wykuć na pamięć i przy okazji nauczyć się jeszcze jednego zdania: parla lentamente, gdyż jednak coś trzeba wyłapać z wyliczanki polecanych potraw :-)

Oczywiście, wpadki były. Na przykład w knajpce w Spello zamówiliśmy zakąski i danie główne. Dostaliśmy talerz crostini z różnymi pastami jako zakąskę, a półmiski z bruschette z różnymi pastami jako danie główne.

Najpiękniejszą wpadkę zaliczył jednak ktoś inny i to nie z racji używania rozmówek Berlitza. Otóż B. chciała zobaczyć winnicę Ferenca Mate (tego od Winnicy w Toskanii). Długo nie mogli trafić, w końcu dojechali do jakiejś winnicy i B. postanowiła zapytać, gdzie ten Mate mieszka. Poszła pogadać z robotnikami kręcącymi się po winnicy. Wydawali się zdziwieni, że B. chce jechać dalej, ale w końcu wskazali kierunek. B. zobaczyła winnicę Mate na własne oczy; trochę się rozczarowała, że sławnego wina kupić tam nie można, więc kupiła je w enotece w Montalcino (chyba). Wieczorem P., mąż B., sprawdził dlaczego pracownicy winnicy byli zdziwieni, że B. chce jechać dalej. Otóż winnica, której B. szukała informacji o winnicy Mate, należała do Gaii. Tak, tego Gaii od najlepszych win we Włoszech :-D
wiadomo, że nie idzie się na obiad do knajpy przy obleganej plaży na Riwierze, oscypka nie kupuje się od pani przy molo w Sopocie i rezygnuje się z loda sprzedawanego tuż obok wieży Eiffla. Nie idzie się też do restauracji przy kartuzji w Pavii. Obiad je się w Trattorii Certosa.

Trattoria Certosa to włoska klasyka: dziadek z gazetą sportową pod ścianą, ujadający telewizor, wyblakła madonna z dzieciątkiem. Do toalety schodziło się do piwnicy, a menu nie było. Jadło się to, co zrobiono tego ranka. A zrobiono i agnolotti, i brut e bon (czyli knedle z grzybów i polenty), i brasatto. Wszystko jak powinno być: knedle pachniały grzybami i rozpływały się w ustach, ciasto na agnolotti było nie za grube ani za cienkie; widać, że ręcznej - a nie maszynkowej - roboty, brasatto pachniało i winem i goździkami a dawało się kroić widelcem. Do tego była jeszcze deska domowych wędlin, miska z przeróżnymi marynatami, przyjemna rozmowa z właścicielką pochodzącą z Bergamo oraz rachunek, który nie przyprawił o zawał serca.



Nie jest tajemnicą, że we Włoszech wystarczy tylko przejść te dodatkowe 100 metrów w boczną uliczkę by kupić i dobry makaron i świetną oliwę i zjeść dobry obiad, niezależnie od tego czy jest się w Rzymie, Tivoli, Wenecji, Florencji, Sienie, Cortonie, Pienzy, Ferrarze, Modenie, Udine, Perugii, Asyżu, Spoletto, Ascoli Piceno, Bolonii i Parmie.

Żałuję, że nie kupiłam od Tratorii Certosa makaronu i kiełbasy na pamiątkę :-)

Trattoria Certosa
viale Certosa 20
Certosa di Pavia
tel. 0382924602
zamknięci w środy
niezależnie od tego, czy ktoś się dobrze czuje w Certosa di Pavia (wnioskując z wpisów pod ostatnim postem - dużo) czy też nie (czyli tylko my) jest co zwiedzać. Sama kartuzja zaczęła swoje istnienie za czasów późnych Viscontich, czyli pod koniec wieku XIV. I jak to zwykle bywało: budowa trwała latami (żeby nie powiedzieć: wiekami) a więc urocza mieszanka stylów: kościół planie krzyża łacińskiego, czyli Gotyk; gotyckie jest też sklepienie, ale fasada jest już renesansowa, podobnie jak i większość fresków. Wszystko to pokropione jest barokiem. Barokowy jest też pałac tworzący jeden z boków dziedzińca. Za pałacem znajduje się wielki krużganek, po lewej stronie kościoła jest krużganek mały. Tyle topografii.

Pora teraz na inwentaryzację, czyli co zobaczyć:
  • grobowiec Lodovico Moro i jego małżonki
  • freski Bergognone  w kaplicach: św. Ambrożego, św. Michała Archanioła (m.in. czterech Ojców Kościoła), św. Weroniki i Krzyża.
  • Perugino w kaplicy św. Michała Archanioła
  • Rzeźba Pokłon Trzech Królów dłuta G.B. Maestri czyli Volpino.
  • poliptych z ołtarza w kaplicy św. Hugona (pędzla Marcino d’Alba)
  • obydwa krużganki
  • przyjrzeć się dokładnie fasadzie i próbować na niej znaleźć węża w koronie zjadającego Saracena.
     
Lista nie jest wyczerpująca, ale też nie chcę Cystersów pozbawiać zarobku: przed wejściem do kościoła warto kupić przewodnik w sklepie przyklasztornym. Wydatek 7 euro zagwarantuje,  że nie przegapimy ważnego zabytku. No i jest ubezpiecznie na wypadek, gdybyście trafili na tego samego, co my, zakonnika mówiącego ciurkiem i bez znaków przystankowych. Przewodnik dostępny jest w kilku wersjach językowych, napisany poprawną angielszczyzną, ale też miejscami trudno się nim posługiwać, gdyż jest bardzo szczegółowy. I trochę czasu mi zajęło by doczytać, że spora część obrazów pierwotnie nalężących do kartuzji została przejęta przez muzea (m.in. mediolańską Brerę).

Na koniec ciekawostka: w nawach bocznych, wysoko, prawie pod sklepieniem, są trompe l’oeil przedstawiające patrzących na nas zakonników. Krytycznego po lewej namalował Bernardino da Fassano (brat Bergognone), a smutnego po prawej Jacopo de Mottis. Jak na dobre trompe l’oeil przystało, wyglądają jak żywi. I wydają się wodzić oczami za zwiedzającym.

I jeszcze:
o kartuzji w Pawii, czyli  Charterhouse of Pavia, czyli Certosa di Pavia, w Wikipediach
godziny otwarcia oraz przewodnik po klasztorze (po włosku)
klasztor jest zamknięty w poniedziałki

Uwaga głodni: darujcie sobie wizytę w restauracjach w najbliższym otoczeniu: ta przy parkingu jest mocno nieszczególna, a Il Vecchio Mulino (chyba tak się nazywa) jest b. droga. O wiele lepiej (i dużo taniej) zjecie trochę dalej, przy drodze prowadzącej do kartuzji, czyli w Trattoria Certosa da Angelo. Ale o tym co tam jedliśmy opowiem przy następnej okazji.
dobrze, że wcześniej zjedliśmy obiad. Na pusty żołądek wolniej się ucieka. A uciekaliśmy przed echem, które próbowało nas dopaść jeszcze przy drzwiach.


Tak brzmiał początek wątku o Certosa di Pavia, ale nie dane mi go było rozwinąć, gdyż włączyła się inna narracja, ta opowiadająca o dwóch biegunach. Na jednym z nich jest piękna droga prowadząca do bramy. Na drugim stoi bogata fasada kościoła przyklasztornego. Między biegunami jest zakaz fotografowania czegokolwiek. A więc zabrania się robić zdjęcia żywopłotowi, rzeźbom, wieżom i krużgankom.


Samodzielnie kościół zwiedzać można tylko do kraty. Za kratą przechodzi się w ręce mnicha, który głośno recytuje, choć trudno ocenić czy podaje daty i fakty, czy też opowiada legendy. Zakonnik mówi bowiem bez znaków przystankowych, a pogłos (a może echo?) odbija się od stropów, ścian i kraty, dzielącej przestrzeń klausury i przestrzeń publiczną. Pan w mundurze i o zachowaniu psa pasterskiego, zgania wszystkich zwiedzających w jedno miejsce. Może ma płacone od głowy, gdyż nie chce zgodzić się byśmy uciekli na stronę publiczną, czyli za kratę. A może nie po prostu nie może pojąć, że kogoś kartuzja może przerażać. 

A przeraża. Przeraża i krata i zakazy, i ogrom samego miejsca. Przeraża też wysoki parkan, zza którego wystaje jedynie czubek wieży. I jakoś trudno pogodzić bogactwo i rozmach architektury ze świadomością, że wszystko to należy do zakonu kontemplacyjnego, czyli cystersów (pierwotnie kartuzów). I nie wystarcza wiedza, że zostanie to wytłumaczone to formułką o wznoszeniu budowli na chwałę bogu.

W przyklasztornym sklepie za ladą po prawej stronie stoi mnich surowy. Resztę wydaje w ponurym milczeniu. Przy następnej ladzie tańczy inny mnich. Podaje nam woreczki z ryżem carnaroli, na risotto. I pyta, czy robiłyśmy kiedyś risotto z truskawkami. Nie? To powinnyście spróbować. Pamiętajcie by dodać dużo parmezanu. A tak w ogóle to warto też zrobić risotto z bananami.

Reszta opowieści o kartuzji, czyli Certosa di Pavia, jutro. W dodatku ilustrowana nielegalnymi (tak jak te powyżej) zdjęciami.

Linki:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Zaburzenia_afektywne_dwubiegunowe
kartuzi
zakony mnisze czyli kontemplacyjne
Na forum podróżniczym napisano, że Wenecja to najromantyczniejsze miejsce na świecie. I ja się z tym zgadzam. Też uważam, że mieszkanie w mieście, w którym warunki dyktuje woda jest bardzo romantyczne. Bardzo dobrze na uduchowienie wpływa świadomość, że kamienica stoi na palach wbitych w dno laguny.



Bardzo romantyczna jest też Liguria; weźmy na przykład takie wioski Cinque Terre. Dostać się do nich można było (do niedawna) tylko od strony morza, wąskimi przesmykami. Więc żyli sobie ludzie spokojnie i romantycznie, o wielkim świecie nie wiedząc. Najromantyczniej było chyba kobietom: jak chłop był na morzu, to ona - oczywiście romantycznie - sobie z dzieciakami gospodarowała na kamiennych zboczach. A to ziół nazbierała, przyniosła kilka wiader wody, a to poprzeganiała owce (jeśli je miała) z jednej góry na drugą, oliwki popielęgnowała. Przy okazji była wysportowana (to latanie po schodach!) i opalona. No i jeszcze mieszkała w kolorowej wiosce, w dodatku z widokiem i na góry i na morze. A że przy okazji przestrzeń życiową dzieliła z gęsią, kurą, owcą i kozłem? No to bliżej przyrody była. Czyli nadal romans pełną gębą miała. Tylko pozazdrościć i pojechać w odwiedziny. A po powrocie ponarzekać, że za dużo turystów do tego romansu nad morzem się nazjeżdżało. I że tubylcy zdzierają kasę, a nie powinni bo romans to jednak dobro publiczne.

Do Ginestry wjeżdża się szybko, a jeszcze szybciej wita ze znajomymi: buzia cmok cmok, na jak długo, ci vediamo piu tardi.

Wystarczą niedomknięte drzwi wejściowe lub klucz w zamku jako znak, że jesteśmy, i od razu pojawia się Renato z bukietem kwiatów cukinii lub garścią ruccoli, Gina z jajkiem prosto od kury i pytaniem na jak długo (aby dwa dni później pytać o to samo), przylatuje Annamaria na plotki.


Wyjazd zajmuje całe popołudnie, bo z każdym znajomym pożegnać trzeba się osobiście i na jego własnych śmieciach. I tak lata się od domu do domu: buzia cmok cmok, ci vediamo, no to przysiądź na chwilę. Siadasz w salonie na krześle pod ścianą. Kawa? Volentieri. Ciasteczko? No, grazie. Dolewka kawy? Proszę. To kiedy wracacie? I tak przez konstytucyjne pół godziny. Ostatnia buzia, cmok, cmok.

Pukasz do następnych drzwi. Salon, krzesło, kawa, czekoladka, kiedy wracacie, buzia. I następne drzwi, i następne....buzia, salon, krzesło, cmok, cmok, trzęsące się od nadmiaru kofeiny i cukru ręce. Następnego poranka wyjeżdżając w kierunku via Salaria zatrzymujemy się na ostatnie cappucino. To dostajemy bez całusów.

Policzyłam: w czerwcu żegnaliśmy się 5 godzin, pakowanie samochodu zajęło nam godziny dwie.

Lecę do Holandii na urodziny teściowej. Biuzia cmok, cmok. Ci vediamo w środę :-)

dwadzieścia lat temu przyznanie się w grzecznym towarzystwie, że lubi się pić Chianti lub Soave było winnym odpowiednikiem wybrania się do opery w obciachowych gaciach. Teraz się zmieniło: na koncert można pójść w jeansach i trampkach, a modnie jest pić Chianti (inna sprawa, że Chianti to teraz dobre wino, Soave z resztą też).Obciachem jednak pozostaje picie Lambrusco. 

I powinno obciachem być, bo jednak Lambrusco sprzedawane w supermarketach po euro za litr to trucizna typu wino owocowe - czar pegeeru, ciągnące siasiarą i kwasem - a w przypadku supermarketowego Lambrusco: cukrem. Są jednak odstępstwa od reguły: w Emilii-Romagnii, czyli na własnych śmieciach, nawet supermarketowe Lambrusco potrafi być przyjemnym winem, pasującym ładnie do fettucine z sosem mięsnym lub do modeńskiego gnoccho e tigelle. A jak się ma szczęście trafić na Lambrusco robione według 'przepisów babuni', z odpowiednich gron, to mówimy tu o winie bardzo dobrym. Umówmy się jednak: Lambrusco, nawet najlepsze, nie stanie w szranki z Barolo, Brunello, Taurasi czy Barbaresco, ale też pretensji do bycia winem wielkim nie ma. Choć mogłoby trochę pozadzierać nosa: szczepy Lambrusco znano już (i szanowano) w czasach etruskich. 


Dobre Lambrusco jest przede wszystkim winem wytrawnym, o przyjemnym owocowym bukiecie i lekko cierpkim smaku przypominającym trochę dereń, a trochę owoce jarzębiny. Nalewane do kieliszków wygląda jak musujący sok z czarnej porzeczki. Lambrusco 'pospolite' fermentowane jest w dużych kadziach; bardziej luksusowe fermentuje w butelkach. Czy jest różnica w smaku między wersją pospolitą a luksusową? Jest: lambrusco robione na szampana jest delikatniejsze, mniej owocowe w smaku, ma mniej cierpkiej goryczki, a więcej suchej wytrawności. Tak przynajmniej odebraliśmy lambrusco produkowane przez Ermete Medici z Gaida (okolice Reggio Emilia). A próbowaliśmy ich najlepszych Llambrusco: i Lambrusco Concerto, za które zostali nagrodzeni trzema kieliszkami przez Gambero Rosso i Slow Food, i Assolo (słodszą, choć nie lukrową, wersję Lambrusco) i Granconcerto, czyli Lambrusco delux. Nie podeszło nam w ogóle Grancorcerto rose, ale smakowało bardzo Granconcerto czerwone: nie powiem, że równało się z dobrym szampanem, bo nie równało, ale spokojnie może stawać do wyścigu z porządnym prosecco.


Z Gaida wyjeżdżaliśmy z kilkoma kartonami Lambrusco Concerto (lambrusco 'pospolite') i Granconcerto. Kilka butelek podarowaliśmy Fabrizii i Livio. To wy lubicie lambrusco? zapytała Fabrizia. I nie było w tym pytaniu ani odrobiny wyższości. Fabrizia z Mediolanu, wychowała się na Lambrusco: jej rodzina pochodzi z okolic Modeny. A my, przywożąc dobre Lambrusco, zarobiliśmy najwyraźniej kilka plusów bowiem zaproszono nas na następny raz; z Lambrusco lub bez:-)

I jescze o Lambrusco: tradycyjne, czyli to produkowane przez zapaleńców i miłośników, robi się ze szczepów Grasparossa, Maestri, Marani, Monstericco, Salamino and Sorbara. Lambrusco od Eremete Medici jest ze szczepu Salamino.

Ermete Medici & Figli 
Localita: Gaida
via Newton, 13
42040 Reggio Emilia 
www.medici.it 
nie sprawdzam listy włoskich kulinarnych bestsellerów, ale oglądam uginające się półki w księgarniach: makarony, czekolada, przetwory, antipasti, gotuj szybko, gotuj wolno, na gazie i na grillu. I zawsze wśród tych opcji wszelakich można zobaczyć Il Cucchiaio d'Argento, Srebrną Łyżkę, a ostatnio nawet Srebrną Łyżkę regionalną.


O Srebrnej Łyżce Regionalnej już pisałam, koncentrując się na elementach toskańskich. Teraz, gdy albo mam pisać o Ligurii albo wspominać czerwiec w Ginestra, chcę dorzucić kilka dodatkowych zdań i pochwalić się łyżką posrebrzaną :-)

Otóż Il Cucchiaio d'Argento: Cucina Regionale mam. Zaznaczyłam w niej nawet kilka przepisów, czego nie uczyniłam w jej sławniejszej starszej siostrze (do tej pory korzystam jedynie z przepisu na bezproblemowy suflet). I tak zamierzam jeszcze w tym roku wyprodukować piconi al pecorino (kruche pierożki z Marche), insalata di limon di Sorrento, gnocchii alla bava (kopytka z mąki gryczanej), gnocchi della Valli di Lanzo (też kopytka i też z mąki gryczanej, ale z dodatkiem ziemniaków).

"Nasze" Lacjum Srebrna Łyżka Regionalna  definiuje jako kuchnię rzymską. A więc jest kuchnia rzymska pasterzy i kuchnia rzymska rolników. Jest kuchnia rzymska producentów wina. Jest też żydowska kuchnia rzymska. I przepisy to odzwierciedlają:
  • pomidory nadziewane ryżem,
  • kwiaty cukinii w cieście (nadziewane mozzarellą lub provaturą i sardelami),
  • suppli al telefono (czyli krokiety z mozzarellą),
  • makaron z brokułami i płaszczką,
  • zupę pomidorową zagęszczana grubo mieloną semolin (minestra tuscia),
  • stracci di Antrodoco (szmaty z Antrodoco, czyli naleśniki nadziewane cielęciną i mozzarellą),
  • chrupiące kotleciki jagnięce,
  • karczochy
  • pan'unto (czyli grzankę) z kiełbasą,
  • płotki z rodzynkami,
  • ślimaki w pomidorach.

Ligurię reprezentują między innymi przepisy  na sos orzechowy, karczochowy i sos sardelowy, na panissę, capponadę z Riviera di Ponente i z Riviera di Levante, żołądek nadziewany, placek z fasoli, i jeszcze przepis na klasyczne troffie, pesto, królika po liguryjsku. Dodatkowo pod przepisami są podawane przykłady pasujących win. Do bakłażana alla parmigiana pije się Aglianico Del Taburno Rosso, do fiori di zucca fritti in pastella Frascati Spumante, do gatto di patate (przepis z Campanii) - Fiano di Avellino.

I powiedzcie mi, jak takiej książki nie lubić?

Ponieważ Il Cucchiaio d'Argento zostało przetłumaczone na j. angielski, więc może i Il Cucchiaio d'Argento Cucina Regionale też dostąpi tego zaszczytu? I jak już o życzeniach mowa, to życzyłabym sobie by zachowano wygląd włoskiego oryginału, gdyż przy prawie każdym przepisie są zdjęcia potrawy co zaliczam książce na plus.

 I o Srebrnej Łyżce i o Srebrnej Łyżce Regionalnej już pisałam: http://wloszczyzna.blogspot.com/2010/08/srebrna-yzka.html,  http://wloszczyzna.blogspot.com/2011/03/kulturalna-woszczyzna.html

A przystojna łyżka posrebrzana z targu staroci

il pidocchio (l.mn. pidocchi) wsza lub skąpiec;
pidocchioso skąpy, zawszony
pidocchiosamente skąpo, oszczędnie


do wszej plaży idzie się prawie wzdłuż wybrzeża, czyli przez dawny tunel kolejowy przerobiony na ścieżkę rowerową i przejście dla pieszych łącące dolne tarasy Anzo z zachodnimi rubieżami Cinque Terre. Za dawnym domem dróżnika schodzi się milionem schodków na kamienną plażę, zwaną il Pidocchio. Nie wiem ja, nie wie Fabrizia i Livio (z Anzo związani od 1972),skąd wzięła się ta pchla nazwa.

Z plaży Pidocchio można do Anzo wracać ścieżką. Ścieżka, tak jak kuchnia liguryjska, jest bardzo oszczędna. Z pół metra szerokości, przyklejona do skały z prawej strony i zawieszona nad morzem po lewej. Trochę ciasno, trochę stromo i mocno straszno, zwłaszcza gdy dochodzą doń odgłosy wzburzonego morza. A jak ma się lęk wysokości i nadaktywną wyobraźnię przypominającą o trzęsieniach ziemi (dawno ich w Ligurii nie było, więc może akurat jest teraz pora na ustawienie płyt tektonicznych w okolicach Framury?), pożarach (czy iskra z pożaru pod Aula może dolecieć do tego suchego konara wiszącego mi nad głową?) i lawinach kamiennych (czy rozmowa z JC może spowodować osunięcie głazów?), to jest mocno niewesoło mimo pięknych widoków.


Ścieżką przeganiano kiedyś owce, a z nimi pewnie wędrował retyk pcheł i wszy. Więc po powrocie do mieszkania w Anzo, na wszelki wypadek bo nie lubię ani wszy ani pcheł i nawet myślenie o nich powoduje u mnie świąd, przezornie weszłam pod prysznic. I albo wszy wytopiłam, albo nic się do mnie nie przyczepiło. Nawet komary sobie odpuściły i wolały gryźć JC.


Jak masz czas i ochotę, to możesz podjechać do Varese Ligure i kupić sobie stempelek do robienia wzorzystego makaronu zwanego (w Varese i we Framura) croxetti. Po drugiej stronie rzeki, a więc na obrzeżach dzielnicy bizantyjskiej, mieszka pan strugający stempelki do croxetti. Można opracować swój własny, czyli rodowy, wzór a można też i zapożyczyć z niezagospodorowanych tradycyjnych. Jak już sobie kupisz stempelek to możesz wrócić do domu i zająć się chałupniczą produkcją krążków. Masz do wyboru: albo robisz croxetti po liguryjsku czyli z mąki, wody i jajek, albo po piemoncku i zwiesz je croset. Jeśli do ciasta dodasz mleko i bułkę tartą to masz crosit, również z Piemontu.


Zagniatasz ciasto (mąka, jaja, woda), rozwałkowywujesz niezbyt cienko, wkładasz w praskę ze stempelkiem. I tak produkujesz, produkujesz i produkujesz. Jak ci się w końcu skończy ciasto (lub cierpliwość), gotujesz gotowe krążki. Jeśli ugotowałeś/aś croxetti to podajesz je z pesto,  sosem z pinioli (bez bazylii) lub jakimkolwiek innym bezpomidorowym sosem aromatyzowanym majerankiem. Jeśli zaś wystemplowałeś/aś croset to podajesz je z sosem serowym, najlepiej na bazie tomy. A jeśli masz michę crosit (tego z bułką tartą i mlekiem dodanym do ciasta) to przyprawiasz je jedynie masłem.

Oczywiście możesz olać domową produkcję i pójść na croxetti do restauracji, chociażby do Amici w Varese Ligure, gdzie podają croxetti z sosem orzechowym i parmezanem. Idąc gdzieś indziej do restauracji (na przykład w Bieli, Alexandrii, jakimkolwiek mieści Emilii-Romagnii) ryzykujesz,że na menu croxetti nie będzie. Będą zaś corzetti tiae co-e-die, torsellini, crosetti, croset lub crosit :-)

nazwy podawane za encyklopedią, czyli Encyclopedia of Pasta (aut.Oretta Zanini de Vita, wyd. University of California Press)
a my z Wasserburga do Framury. W górach wyświetlono napis coda na rozjeździe Aula. A nad górami pojawiły się dwa słupy dymu. I nie była to włoska próba obejścia cen za rozmowy telefoniczne poprzez nadawanie znaków dymnych. W Auli palił się las.


W Niemczech zamknięto by całą autostradę. We Włoszech zamknięto prawy pas. Ciągnęliśmy sobie wzdłuż pożaru, wędząc się jak speck przy kominie. Dymiła ziemia, sosny jeszcze skwierczały; pewnie w ogniu piekły się orzeszki piniowe. Na plaży w Anzo patrzeliśmy jak samolot straży pożarnej nabiera wody do zbiorników. Pewnie na gotowanie troffie :-), które - z ziemniakami i fasolką szparagową - idealnie pasują do pesto. Tego z dodatkiem prażonych orzeszków piniowych.
na pamiątkę daniny dostarczanej rodowi Fieschi przez wdzięczne miasto, piekarnia di Germano stworzyła amaretti dei Fieschi, czyli ciasteczka o smaku migdałów i konsystencji najdelikatniejszych bez. Pani w sklepie wytłumaczyła, że do masy marcepanowej dodaje się białka i zmielone gorzkie migdały. Na kartce przyczepionej do opakowania podano skład:
  • albume d'uovo, 
  • mardorle, 
  • zucchero, 
  • mandorle amare, 
  • nocciole, 
  • zucchero a velo.

Trochę się tymi orzechami laskowymi zdziwiłam, bo za żadne skarby nie mogłam ich wyczuć. No ale wierzę Il Forno na słowo. Niech im będzie, że orzechy w ciasteczkach są.

Amaretti smakowały mi na tyle by zmusić mnie do pojęcia prób stworzenia ich namiastki. Zacznę niezwłocznie, pewnie gdzieś w okolicach przyszłego lata :-), gdy w końcu uda mi się spotkać gorzkie migdały.

Tak w ogóle, to oprócz amaretti z Varese próbowałam też liguryjskich amaretti z pestek moreli  (oczywiście obranych z łupiny). Były też miękkie amaretti z Novary. Wszystkie smakowały mi bardziej niż te najsławniejsze, czyli di Saronno.

A tak w ogóle to do Varese Ligure wrócimy i nie tylko po amaretti dei Fieschi. Mam do zwiedzania ogród poklasztorny i do zjedzenia resztę pozycji z menu w restauracji Amici. O kolacji w Amici opowiem przy innej okazji :-)

Il Forno di Germano
Piazza Vittorio Emanuele 5
Varese Ligure (SP)
Wziął cyrkiel i zakreślił koło na mapie. Szpic wbił tam gdzie miał stanąć zamek rodowy, promień wyznaczały brzegi rzeki Crovana. Rysował miasto idealne, obrazujące porządek świata doczesnego. W roku 1161 już stało. W największe koło, którego obwód był jednocześnie murem warownym, wpisano następne koła: łuki podcieni, wybrukowane uliczki, ściany domów. Cięciwy nie było. Od zamku, czyli środka koła, odchodziły promienie tras przelotowych zakończonych bramą. Cudowny kamienny krąg miał zapewnić kontynuację dobrobytu, który ciągnął od wybrzeży Zatoki Genueńskiej, przed Dolinę Vara, aż do samej Parmy. Magiczny krąg wyniósł dwóch z rodu na tron papieski, drugiego z nich na bardzo krótko, ale zaszczyt - a nie jego trwałość - się liczy. Razem z bogactwem pojawili się w kole Varese Ligure złotnicy bizantyjscy. Przywieźli ze sobą nie tylko umiejętności ale też i obcą wiarę. Na wszelki wypadek nie pozwolo im zamieszkać w obrębie magicznego koła. Na stokach wzgórza po drugiej stronie rzeki wybudowano im dzielnicę, którą w 1515 połączono z miastem kamiennym mostem, przypominającym - tak jak inne kamienne mosty - most zwodzony: o stromych podejściach, z wyraźnie zaznaczonym szczytem. 


Magię czarodziejskiego kręgu przerwała waśń. Fieschi z Varese Ligure zadarli z genueńskim rodem Doriów. Nie pomogły kamienne koła: Fieschi przestali się liczyć. Co prawda ród dotrwał do wieku XIX, ale to nie oni a Brigitta Caranza ufundowali klasztor Augustynów, wyrywając tym samym fragment kamiennego koła.


Tyle  o historii Varese Ligure, po trosze zmyślonej, gdyż warowny zamek będący środkiem koła istniał już przed rokiem 1161, czyli rokiem rozpoczęcia budowy miasta. Nie wiadomo też kiedy do Varese Ligure przyjechali bizantyjczycy, choć Grecki Most wybudowano na pewno w roku 1515. Fragment miasta na planie koła nadal nadal istnieje; przechodząc przez współczesny już most na drugą stronę Crovany dochodzi się do dzielnicy greckiej (il Quartiere Grexino) i do greckiego mostu. Klasztor Augustynów to obecnie kościół parafialny pod wezwaniem św. Filipa Neri i Teresy z Avilli. Podobno można podziwiać piękny klasztorny ogród, do którego ja nie dotarłam, zajęta wędrówkami po magicznych kręgach uliczek średniowiecznego miasta i próbowaniem amaretti dei Fieschi, o których opowiem przy innej okazji.

JC twierdzi, że mi odbija. Ja z kolei uważam, że się rozwijam twórczo. Mój gust sądzi, że ewoluuje. Konto narzeka, że nie da rady a koty skrzeczą, że zabieram im miejsca do spacerów.



A wszystko to za sprawą pasji do porcelany, której prywatna i mocno eklektyczna kolekcja powiększyła się o wyszczerbioną wazę na owoce, zdekompletowany zestaw do kawy, ręcznie zdobioną wazę, imbryk do herbaty z przetrąconym uchem i dzbanek do kawy bez dekla.
Powered by Blogger.